Ekstatyczne narodziny Tymianka. CZĘŚĆ 1

PRZEWROTNY OWOC CZARNEGO PONIEDZIAŁKU

Tymianek został poczęty 4 października. Dzień po Czarnym Poniedziałku, kiedy tysiące kobiet, w tym także ja, protestowały przeciwko ograniczaniu przez rząd ich wpływu na prawa reprodukcyjne i domagały się, między innymi, legalizacji aborcji. 3 października byłam na wrocławskim Rynku na manifestacji. Atmosfera wkurzenia i napięcia, ale zarazem kobiecej solidarności, aż kipiała i porywała.

Następnego dnia, kochając się z Piotrem powiedziałam, że jeśli się nie zabezpieczymy to jest ryzyko, że mogę zajść w ciążę. On zapytał chyba trochę żartem: „To co? Robimy małego Czucza?”. A ja powiedziałam: „Tak!”. Miałam w sobie zgodę na to, co się może wydarzyć, ale zarazem nie spodziewałam się, że wystarczy samo przyzwolenie, żeby tak łatwo i od razu zajść w ciążę. Warunki życiowe nie były idealne do tego, aby w tym momencie decydować się na dziecko, bo rozkręcaliśmy właśnie firmę i bardzo dużo pracowaliśmy, wracając do domu po nocach. Ale Kosmos wybrał nas w tym momencie na rodziców dla małej istoty i miesiąc później już wiedzieliśmy, że STAŁO SIĘ!

PRZYGOTOWANIA, MARZENIA I PLANY

Na początku ciąży miałam w sobie trochę obaw, czy wszystko będzie dobrze. Głównie dlatego, że rzeczywistość społeczno-polityczna w tym czasie aż pęczniała od trudnych, smutnych i powikłanych historii ciążowych, przytaczanych jako argumenty za legalną aborcją. Także moje wcześniejsze problemy ginekologiczne, nierozwikłane przez kilka lat przez żadnego lekarza, rodziły znaki zapytania, czy będą mieć negatywny wpływ na mój obecny stan. Prowadziłam jednak ciążę u lekarki, która podchodzi do tego tematu bardzo holistycznie, szanuje ciążę jako naturalny proces, ważne jest dla niej, aby pacjentka była zadbana psychologicznie, emocjonalnie i prowadziła zdrowy tryb życia. Nie miała też potrzeby nadmiernego medykalizowania mojego stanu. Dostałam za to szereg zaleceń, jak wzmocnić swój organizm, żeby czuć się dobrze i stworzyć przyjazny dom dla rozwijającego się życia.

Na dość wczesnym etapie ciąży zaczęłam marzyć o porodzie domowym – ten pomysł zasiała we mnie koleżanka Ewa, która tak urodziła swoje pierwsze dziecko i była zachwycona tym faktem. Przypomniało mi się też, że kiedyś usłyszałam w audycji „Kochaj się długo i zdrowo” w Radiu TOKFM, że są kobiety, które odczuwają podczas rodzenia najwyższą rozkosz. Wtedy wydało mi się to niemal absurdalne, a teraz pomyślałam, że ja też chcę być taką kobietą! Trafiłam też na wrocławskie spotkania z cyklu Pozytywnie o Porodzie, gdzie chyba po raz pierwszy usłyszałam tak wiele pięknych opowieści porodowych. Tam po raz pierwszy zetknęłam się z Ewą Ceterą, która wówczas szkoliła się na doulę i opowiadała o magicznym, sensualnym porodzie domowym swojego trzeciego dziecka. Było to dla mnie ogromnie inspirujące i utwierdziło mnie w przekonaniu, że te mityczne przyjemne porody jednak się zdarzają.

Praktycznie nikt z mojego otoczenia nie straszył mnie porodem. Moja ginekolożka nigdy nie podważała moich marzeń o porodzie domowym. Sama urodziła tak zresztą swoje trzecie dziecko. Sugerowała mi, abym zadbała o siebie – wybrała dobrą położną, odwiedziła w ciąży osteopatę, poszła na terapię czaszkowo-krzyżową – aby sprawdzić, czy w moim ciele nie ma jakichś blokad, które mogłyby zaburzyć proces porodowy.

Ciąża upływała mi w dość dobrym samopoczuciu fizycznym i psychicznym. Bez komplikacji. Od kiedy sobie postanowiłam, że chcę rodzić orgazmicznie, czułam w sobie bardzo pozytywną energię, spokój, pewność. Praktycznie nic nie było mnie w stanie wytrącić z równowagi lub zezłościć. Czułam się piękna, kobieca i seksowna. Nie miałam żadnych lęków i aż się czasem zastanawiałam, czy to normalne. Zauważyłam też, że nic mi się nie śni. A przynajmniej przez całą ciążę nie byłam w stanie sobie przypomnieć jakiegokolwiek snu. Zupełnie jakby mój mózg nie przetwarzał w nocy żadnych sytuacji i emocji, tylko się regenerował.

Wbrew pozorom, ten okres w naszym życiu nie był wcale jakiś szczególnie spokojny. Wręcz przeciwnie, mijał bardzo intensywnie, aktywnie i czasem wariacko. Po pierwsze, wraz z Piotrem poza pracą zawodową, rozwijaliśmy firmę, której sukces chwilami trochę nas przerastał. Zajęć z tym związanych był ogrom. W tygodniu, po naszej stałej pracy, do późnych godzin nocnych pracowaliśmy fizycznie i intelektualnie nad nową firmą, a w weekendy wyjeżdżaliśmy na targi albo pracowaliśmy stacjonarnie. Jednocześnie robiliśmy generalny remont mieszkania. Raz, że chcieliśmy je odświeżyć, zanim pojawi się dziecko, dwa – sytuacja nas do tego trochę zmusiła, bo mieszkanie zostało zalane podczas wymiany wodomierza. Kiedy byłam w trzecim trymestrze, wyprowadziliśmy się na dwa miesiące z domu do wynajmowanego mieszkania, bo nie dałoby się tam funkcjonować i jednocześnie remontować. Do nowej łazienki wybraliśmy sobie piękną wannę narożną, która miała odegrać główną rolę w trakcie porodu.

DROGA DO EKSTAZY

W tamtym czasie nie byłam w stanie znaleźć zbyt wielu materiałów o tym, co zrobić, żeby doświadczyć porodu orgazmicznego. W swoich przygotowaniach zdałam się więc na intuicję. Wzięłam udział w kursie hipnoporodowym u Beaty Meniguer-Jedlińskiej i odsłuchiwałam prawie codziennie przed snem albo w ciągu dnia nagrań afirmacyjnych i relaksacyjnych, a także tworzyłam swoje porodowe „kotwice” – zapachowe i muzyczne. Przygotowałam playlistę spokojnych utworów, które znałam od dawna i wiedziałam, że wprawiają mnie w transowy stan. Zaczęłam ich słuchać w końcówce ciąży.  Oczywiście, oglądałam też na YouTube  filmiki z hipnoporodów i porodów do wody, które miały przeprogramować w mojej głowie dawne wyobrażenia. Znalazłam położną Anię Hrynakowską, której podejście do porodu było zgodne z moją wizją i  wartościami. Zapisałam się do holistycznej szkoły rodzenia bliskiej naturze, prowadzonej przez Asię Paluchiewicz, która wiedząc o moim pomyśle na poród domowy i w dodatku orgazmiczny, dodawała mi pewności, że to się może udać.

W końcu obejrzałam też film „Orgasmic Birth” Debry Pascali Bonaro, który pokazywał i omawiał to zjawisko. Trafiłam na artykuł na stronie seksualnosc-kobiet.pl o masturbacji podczas porodu. Te różne przekazy może nie układały się wówczas w jakiś spójny system postępowania, ale stały się dla mnie narzędziami, po które można będzie sięgnąć w trakcie akcji i sprawdzić, czy działają.