„KLĄTWA” SKORPIONA
30 kwietnia to data magiczna. Celtowie obchodzili wówczas Beltane, święto ognia, zabawy i seksualności. Natomiast w kulturze germańskiej była to Noc Walpurgi, czyli czas duchów, kojarzony też często jako sabat czarownic. W 2018 roku 30 kwietnia Księżyca był w pełni w znaku Skorpiona. Może to właśnie te silne, skumulowane energie namieszały mi w cyklu miesięcznym… Od kilku dni wszystkie symptomy w moim ciele wskazywały na to, że 30 kwietnia zacznie mi się miesiączka. A tymczasem przypadł wówczas szczyt mojej płodności i BruMiś wybrał sobie ten niezwykły moment, aby się we mnie zmaterializować. Granica pomiędzy światem żywych i zaświatami była bardzo cienka, więc prześliznął się na drugą stronę, żeby zrealizować swoją tajną i ważną misję.
Oczywiście, cała ta sytuacja mogła być po prostu burzą hormonów, które nie wróciły jeszcze do ładu po pierwszej ciąży. Ale zdecydowanie wolę tę pierwszą, magiczną teorię.
O tym, że BruMiś zamieszkał pomiędzy nami, dowiedzieliśmy się dwa tygodnie później, w trakcie nowiu w Byku, który był połączony z wejściem Urana do tego znaku. Powiedziałam wówczas Piotrowi, że to dziecko wniesie do naszego życia obfitość i bogactwo.
EDUKACJA WIEDZĄCEJ
To była moja druga ciążą i przygotowania do porodu. Po pierwszym, ekstatycznym porodzie miałam dużo większą świadomość, o co w tym wszystkim chodzi i jak wspaniale może być. Z jednej strony ekscytowałam się niesamowicie, że będzie szansa, aby wszystko powtórzyć, a nawet ulepszyć i urodzić tym razem w domu. Z drugiej, pojawiły się we mnie pytania: A co jeśli drugi poród nie będzie tak przyjemny? Co jeśli będą komplikacje? Czy będę się czuła zawiedziona? A jeśli się okaże, że to przypadek i miałam po prostu szczęście, że pierwszy był tak wspaniały? Skąd mam mieć pewność, że to rzeczywiście była zasługa moich przygotowań?
Zwykle, gdy ogarniają mnie wątpliwości i niepewność, przechodzę do działania. Wolę nie pozostawiać rozstrzygnięcia tych pytań przypadkowi. Czuję, że mam szansę wejść na kolejny poziom porodowego mistrzostwa, dlatego postanawiam zdobyć jak najwięcej wiedzy: nauczyć się jeszcze więcej o procesie porodowym i o tym, jak i gdzie powstaje przyjemność, ekstaza. A żeby nie sprowadzić wszystkiego tylko do teorii, chcę zadbać również o praktykę i przepuścić wszystko przez swoje ciało i emocje.
Po pierwsze, postanawiam tym razem powierzyć prowadzenie ciąży położnej. Ania Hrynakowska jako jedna z pierwszych osób dowiaduje się o tym, że spodziewamy się kolejnego dziecka. Tak się składa, że od niedawna ma uprawnienia, by prowadzić samodzielnie kobiety w fizjologicznej ciąży, w dodatku na NFZ. Nie mam więc wątpliwości, że chcę od początku uczestniczyć z nią w tej przygodzie i umawiamy się na pierwszą wizytę. Wspaniałe jest to, że zarówno Ania, jak i Wiola Juda, z którą rodziliśmy Tymianka w szpitalu, wspierają nasze plany porodu domowego. Dzięki temu jestem spokojna, bo wiem, że mam po swojej stronie świetny zespół. Czuję, że tym razem wszystko będzie dobrze, że dostanę kwalifikacje do domowego rodzenia. A nasza wanna, która miała być miejscem pierwszego porodu, w końcu odegra zaplanowaną dla niej rolę.
Po drugie, postanawiam zadbać o odpowiednią dawkę przyjemności już w ciąży. Bardzo się starałam praktykować ją na różne sposoby i jak najczęściej, tworząc sobie różne przyjemnościowe rytuały. Między innymi, powróciłam do hipnoporodowych afirmacji i ćwiczeń od Beaty Meinguer-Jedlińskiej, które towarzyszyły mi w pierwszej ciąży. Poza tym, udało mi się dwa razy w tygodniu ćwiczyć jogę na zajęciach dla kobiet w ciąży w Domu Jogi. Niesamowicie mnie to odprężało i wyciszało, pozwalało na wejście w głąb siebie. Było mi to tym bardziej potrzebne, że większość dnia i niektóre weekendy, gdy Piotr był w pracy lub wyjeżdżał na targi, spędzałam sama z rocznym Tymiankiem. Opieka nad maluchem potrafi wyczerpać wiele zasobów, więć czas tylko dla mnie był prawdziwym luksusem. Dodatkowo, obserwowanie tego, jak pięknie moje ciało poszerza zakresy ruchów w asanach, dawało mi dodatkową satysfakcję. Do moich przyjemnościowych rytuałów dołączyły kąpiele z dużą ilością piany, które urządzaliśmy sobie co wieczór waz z Tymiankiem. W ten sposób BruMiś zaznajamiał się z naszą wanną przez rytmiczne kołysanie bioder mamy w wodzie.
Po trzecie, postanawiam poszerzać wiedzę i otworzyć się na różne inspiracje. Ustawiłam mój wewnętrzny radar na wszystkie osoby, które dzielą się wizją dobrego i przyjemnego porodu. Znalazłam w sieci swoje mistrzynie (m.in. Sheilę Kamara Hay i Debrę Pascali Bonaro) i z pewnym zaskoczeniem odkryłam, że ogromna część wiedzy, którą one przekazują już we mnie jest. Jako mój wewnętrzny głos, intuicja, zbiór doświadczeń. Że ta wiedza już krąży w moim krwiobiegu, że czuję, jak przepływa przez moje ciało w postaci impulsów elektrycznych, że jest częścią mojej wewnętrznej narracji. Jestem wiedźmą, czyli tą, która wie.
LILITH TRENUJE PRZYJEMNOŚĆ
Jednym z ważniejszych spotkań na żywo z kobietami, które też wiedzą i czują więcej, był dla mnie festiwal Mama Gathering, zorganizowany w 2018 roku w Wolimierzu. Co znamienne, jedna z jego inicjatorek, Marta Stoces, także doświadczyła orgazmicznego porodu i to właśnie pchnęło ją w stronę zaangażowania w zwiększanie holistycznej świadomości okołoporodowej kobiet. Podczas Mama Gathering uczestniczyłam w pięknym warsztacie prowadzonym przez Ewę Ceterę o spotkanie Ewy i Lilith, czyli dwóch archetypów kobiecej seksualności. Warsztat powstał w oparciu o medytację, którą Ewa poznała jako studentka w Sex&Love School u Karo Akabal. Drugi raz postać Karo Akabal pojawiła się na warsztacie dotyczącym praktykowania przyjemności, który na festiwalu prowadziła Karolina Nowak. W mojej duszy pomalutku i delikatnie kiełkowało już marzenie, żeby dzielić się z innymi kobietami moim doświadczeniem. Szukałam jednak dla siebie nowych zasobów wiedzy: jak to robić, jak się komunikować z kobietami na głębszym poziomie, jak budować bezpieczną społeczność. Wiedziałam po tych warsztatach, że muszę w przyszłości zostać studentką Sex&Love School. A zanim wystartuję z jakimikolwiek działaniami, chciałam mieć „potwierdzenie swoich kompetencji” w postaci kolejnego ekstatycznego porodu.
NARODZINY W NOWYM ŚWIETLE
Podczas Festiwalu miałam okazję po raz pierwszy podzielić się moją opowieścią porodową z innymi kobietami na kręgu trzymanym przez Kamilę Domin. Do Kamili przyciągnęło mnie przede wszystkim to, że także ma doświadczenia ekstatycznych porodów. Opowiadane przez nią historie zainspirowały mnie dodatkowo do tego, aby zmierzyć się tym razem z opcją porodu lotosowego, czyli takiego, w którym nie przecina się dziecku pępowiny, tylko czeka, aż urodzi się łożysko i maluch pozostaje z nim połączony zwykle około tygodnia, aż pępowina sama uschnie i oddzieli się od dziecka. W tym podejściu łożysko traktowane jest z szacunkiem – nie jako odpad medyczny, ale jako brat bliźniak naszego maleństwa. Wszak zarówno dziecko, jak i łożysko powstały z połączenia tych samych komórek – jajowej i plemnika, a łożysko sprawowało w brzuchu mamy swoistą opiekę nad maluchem – żywiąc go i dotleniając. Pozostawienie połączenia między dzieckiem a łożyskiem po drugiej stronie brzucha, ma mu zapewnić bardzo łagodne przejście pomiędzy światami, lepszą aklimatyzację. Jednocześnie, intencją tego rytuału jest stworzenie młodej istocie przestrzeni do pełnego i głębokiego osadzenia się w ciele i samodzielnego decydowania o sobie, tak by to ona pożegnała się z łożyskiem we właściwym dla siebie czasie. Ta koncepcja wydała mi się piękna w swoich założeniach.
ROZPOZNAWANIE KOBIETY MOCY
Druga ciąża przebiegała prawidłowo. W pierwszym trymestrze męczyły mnie mdłości, ale w sumie tylko raz skończyły się one wymiotami. Miałam jakieś drobne zawirowania z poziomem TSH czy z torbielą, ale szybko udawało się je wyprostować.
Fizycznie czułam się dobrze, zwłaszcza w drugim trymestrze. Ja już chyba tak mam, że ciąża mi służy – jestem wówczas w pełni swoich kobiecych mocy, czuję się jak bogini, a moja seksualność ulega rozwibrowaniu.
Coraz mocniej dojrzewała we mnie myśl, aby zająć się zawodowo wspieraniem kobiet na drodze do ekstatycznego rodzenia. Gromadziłam inspiracje i zapisywałam pomysły, w mediach społecznościowych obserwowałam doule, położne, nauczycielki seksualności, trenerki asertywności, śledziłam profile i hashtagi związane z ekstatycznym i orgazmicznym porodem…
Po raz pierwszy podzieliłam się publicznie pomysłem na moje działania z uczestniczkami weekendowego wyjazdu w góry dla mam z dziećmi, w trakcie którego pod okiem Karoliny Nowak praktykowałyśmy jogę i przyjemność. To było w październiku 2018 roku.
Wówczas nie spodziewałam się jeszcze, że końcówka ciąży przyniesie wiele intensywnych emocji, wyzwań i zwrotów akcji…